Posty

Ikar

Laureacka praca XI Dolnośląskiego Przeglądu Twórczości Literackiej Dzieci i Młodzieży "A gdyby tak..." Na podstawie obrazu Pietera Bruegla starszego "Pejzaż z upadkiem Ikara" Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę! Czy ktoś mi rękę, kij lub brzytwę poda? Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę! Niech nie kończy teraz się ma krótka droga! Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę! Błagam, dobry Boże, pomóż mi! Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę! Spraw by ojciec mój nie wylewał darmo łzy! Na wybrzeżu owce, na wybrzeżu oracz, a na morzu statek, rybak o rybę woła. Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę! Już pióra wszystkie mi odpadły! Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę! Nie widzi mnie oracz szkarłatny! Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę! Nie dostrzegł mnie pasterz w błękicie! Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę! Nie pomoże rybak w bieli - czystej niczym moje życie! Na Krecie drzewa, Minotaur, labirynt, Na Sycylii marzenie, sny i pościeliny. Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę! A nade mną w powietrzu leci życie moje! Ja tonę! Ja tonę! Ja tonę

Watra wędrownicza

Trzy konie! Trzej jeźdźcy! Kawalerzystów chwała Polano, polano, polano - polaną pod kopyt działa! Galopują! Galopują śród butelkowej zieleni małkowskiego blasku Szarżują! Nie łatwo pędzić jest po ziemskim piasku! Jeźdźcy Ognia! Wszędzie dom jest tam, gdzie ostrogę swą postawią Panowie Płomieni! Ciepło rozprzestrzenia się wśród skutych lodem skał Wędrowcy Boga! Zatrwożone, skaliste serca samymi sobą błogosławią Najdzielniejsi z dzielnych! Ich miecze twardsze niż damasceńska stal Książęta Malachitu służą królestwom Ziemi Pomarańczowe Buki kładą się w doliny Zegarmistrzowie Światła kręcą własne Zegarki Żadnego z nich nie kuszą ciepłe pościeliny Zieloni Wędrowcy hartują ciało ogniem Wędrowcy ogniści myślą nad światem swym Światowi podróżnicy szukają ścieżek Boga To On wskazuje im drogę  wśród zawiłości dni

Malachitowy książę

Napisałem ten wiersz rok temu, po "Rajdzie Arsenał", gdzie usłyszałem po raz pierwszy wiersz Krzysztofa Kamila Baczyńskiego "Piosenka" ("Znów wędrujemy"). Jeśli chodzi o uczucia to bywało ze mną akurat wtedy różnie, więc wiersz jest treściowo trochę podstarzały, ale Baczyński zainspirował mnie na tyle, że udało mi się stworzyć coś fajnego. Tak przynajmniej myślę. No i zakochałem się w epitecie "malachitowy", sory  Malachitowy książę nieba Wciąż midasowe kończę dzieło Na co nie spojrzę zmienię w złoto złotą zieleń serca mego Malachitowy książę nieba Wciąż podróżuję dziwnym skrajem Na linie ciągle balansuję Serce zbyt łatwo oddaję Malachitowe drążę niebo Tak bardzo chciałbym poznać siebie Na co nie spojrzę zmienię w złoto Jeśli tylko mnie uwiedzie Czas zamknąć bramy malachitu Ukryć swe wnętrze przed gapiami I nie oddawać nigdy więcej Niech już nikt mnie nie zmami Wyobrażałem sobie dużo Historia nie uczy przekornych Myśl

Cztery pory roku

Inspirowane "Czterema porami roku" Antonio Vivaldiego Maszeruję po turecku, ulicą brytyjskich grenadierów, nieopodal Polka, w jakimś wejściu sprzecza się z gladiatorem. Pieskie życie prowadzą potomkowie strasznych pułkowników, spotykam Vivaldiego, idziemy razem w porę.* Kwitną kwiaty na niebie, a ja razem z nimi, ludność w potrzebie, zielenią się posili, rosną kwiaty na skałach, depczę błękit nieba, nie wiem co się stało, więcej mi trzeba. Nagle bach! Płomienie! Wszystko staje w ogniu! Promienie Słońca mordują każdy podmuch! Energia! Siła! Wokół żółć i kłosy! Nie ma tutaj miejsca choć dla grama rosy! Spada deszcz na skały, gasi płomień nieba, szarzy się ziemia, nie tego mi potrzeba, czerwień i pomarańcz ranią rośliny, potem brązem giną, nie ze swojej winy. Biel...  Biel... Wpadliśmy do mleka. Biel... Biel... Śnieżna podróż czeka. Biel... Biel... Koc i czekolada. Chętnie wymrożę siebie i sąsiada. Przeżyłem to wszystko prawie całkiem sam. Ja - nizioł

Ciemność lęgnie się w nagłej jasności...

Mój Bóg oddalił się, patrzy na mnie zza chmury, z ciekawością, intrygą, niecierpliwością – stuka w góry Przez przypadek odłamał się odłamek skalny – Piechur padł, leży martwy. Lecz dar nieba nade wszystko, nade życie – wszystko warty. Wierzę w to, że jest, że śmierć – nie koniec. Że cierpienie, chaos, smutek – mogą dać niebieskie błonie. Wierzę sercem, sercem całym, choć nieraz upadam. Grzechy słabsze, większe, wielkie – dla mojego Boga nie zniewaga. On wyrozumiały, przebacza grzesznikom, malowano mu obrazy, setki ikon A on w sercu, cicho sobie siedzi. Pardon, teraz zza chmury, moje ruchy cicho śledzi. Choć nie wyszedł całkiem z głowy, serca ciała, razem z nową myślą dzieli powierzchnię Dedala Czasem rozdartym, jak po stracie syna, lecz nie obwiniam Boga - wszakże nie to jego wina! Głowa – stała się warsztatem Serce – przestrzeni ma wiele, jak gdyby między kolumnami Aten W tych przestrzeniach gnieżdżą się recepty w stylu nowym na wybitność – ku niej myśli lgną

Droga krzyżowa

Na podstawie obrazu Pietera Bruegla starszego o tym samym tytule Wata bieli błękit nieboskłonu, Młyn szepcze cichutko na skale, W dali kamień zbudowany duszą, Zieje wyraźnie wiarą zwalającą wiarę. Wystawne wieże, szerokie łapy murów, Uczeni w piśmie, arcykapłani Jahwe, Targowica, z Judaszem na czele, Rabbi, podążający traktem. Judaszu! Trójgłowa hydro! Rabbi! Biało-czerwony władco! Trakcie! Karmazynowa rzeko! Jeruzalem! Zdradzieckie miasto. Droga krzyżowa niewolą Narodu, Trakt świadkiem krwi Ojczyzny. Mesjasz podąża pośród ludzkich piasków, Z Syjonu - Europy dającej Jemu blizny. Polsko! Chrystusie narodów! Walka o wolność słodyczą ponad miarę! Kto jej nie pragnie i bez niej żyć umie, niegodzien życia, Niegodzien Ciebie, niech odejdzie ku Jeruzalem. Na Krzyżu Świata wisieliśmy za Ojczyznę - pamiętaj Polaku każdą ranę i złych serc zgniliznę.

Obrzydzenie

Zamknij oczy Uspokój oddech Odpręż się... Pojawia się przed tobą trup. Gnije. Odór nieświeżego mięsa uderza w twoje nozdrza. Nie odsuwasz się. Oglądasz z ciekawością. Jego oczodoły wypełnione są larwami. Całe jego ciało jest w larwach. Stoisz dalej. Włosy zamieniły się w szpilki. Spod nich, wbitych w czaszkę, wypływa gęsta, żółta ropa. Widać, że lewa ręka jest wygryziona na łokciu przez gzy. Zwisa. Stopy pokrywa pleśń. Tył ciała zaś odchody. Fetor bijący od postaci zwala z nóg. Ale ty stoisz dalej. Po co? Chodźmy. Nie otwieraj oczu. Pojawia się przed tobą starówka jakiegoś miasta. Stoisz daleko. Coś jest nie tak. Wieża ratusza jest postrzępiona. Nad kamienicami unosi się dym. Słyszysz jęki i krzyk. Podchodzisz bliżej. Wszędzie ranni ludzie. Strażacy walczą z żywiołem. Wielu pożerają języki ognia. Słyszysz strzały. Podchodzisz bliżej. Widzisz lazaret. Nad nim latają muchy. Po ziemi biegają gromady szczurów. Leżą na niej też ciała ludzi. Niektóre osma